niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział IV czyli pierogi jako potrawa narodowa

            Neymar obudził się z bólem gardła. Delikatnym co prawda, ale wiedział, że nie może tego zbagatelizować. Zwłaszcza, że jutro ważny mecz. W związku z tym pomyślał, iż w drodze na umówiony z Alvesem obiad zajdzie do pobliskiej apteki. Miał nadzieję, że doradzą mu coś skutecznego.
            Tak jak sobie zamyślił, tak też zrobił. Około pierwszej był już przed apteką. Bez wahania wszedł do środka. Kolejka była niezbyt spora. Przy ladzie stała jedynie starsza pani energicznie gestykulująca i tłumacząca coś zawzięcie aptekarce. Nie zapowiadało się na szybkie załatwienie sprawy.
- Lil, dziecinko, obsłuż, proszę, pana. – powiedziała farmaceutka do swojej współpracownicy – Proszę podejść do drugiej kasy. Moja pracownica zaraz do pana podejdzie.
- Już się robi – odrzekł starszej kobiecie, posyłając szeroki uśmiech.
- Słucham pana – podeszła druga farmaceutka.
- To pani! – był zdziwiony poznając w niej tę dziewczynę z meczu.
- Tak. Jak pan widzi, nader często na siebie wpadamy. – odparła nie kryjąc uśmiechu – W czym mogę panu pomóc?
- Otóż boli mnie gardło i chciałbym jakieś dobre tabletki. Tylko takie naprawdę skuteczne. Mam jutro ważny mecz i nie mogę się rozchorować – zrobił słodką minę.
- Tak, wiem. Myślę, że coś znajdę. Momencik… O, proszę. To powinno pomóc – i wręczyła mu niewielkie pudełeczko.
- Mam nadzieję, że nie jest pani kibicem przeciwnej drużyny i nie ma tu szkodliwych substancji – zażartował.
- Ależ skąd. Jestem prawdziwą culé i gdyby coś było z panem nie tak, nie wybaczyłabym sobie.
- A zatem cóż, panno… Liliano, - rzekł patrząc na przypiętą do fartucha plakietkę – do zobaczenia.
- Do widzenia i powodzenia na jutrzejszym meczu!
- Wybiera się pani na stadion?
- Nie, niestety mam dyżur. Ale na pewno będę kibicować – dodała z uśmiechem.
- Trzymam panią za słowo – i wyszedł.
- Znacie się? – zapytała ciekawska pani Hernández.
- Nie. To znaczy… Kilka razy na siebie wpadliśmy… - odpowiedziała nieśmiało.
- Przystojny.
- Ale to piłkarz, proszę pani. To jest inny świat.
- Nie przesadzaj. To są przecież normalni ludzie. Mój syn też pracuje w tej branży – starała się ją przekonać.
- No niby tak. Tylko, że patrzy na nich cały świat…
            Kiedy tak miło gawędziły, do właścicielki ktoś zadzwonił. Starsza aptekarka powiedziała, że owszem, wszystko jest przygotowane i na niego czeka. Po jakiejś godzince pani Hernández z radością wybiegła do właśnie wchodzącego bruneta i mocno go uściskała.
- Chodź kochanie, przedstawię ci kogoś. – powiedziała, ciągnąc go w moją stronę – To jest właśnie Lili. A to jest mój syn, Xavi.
- Ach, czyli to pani jest tą najlepszą na świecie pracownicą, która spadła mojej mamie wprost z nieba? – spytał szeroko się uśmiechając, a zdumiona Polka nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Nie mogła uwierzyć, że stoi przed nią Xavi Hernández, jeden z lepszych piłkarzy świata, obecnie trener jej ukochanej Blaugrany i jak się okazuje – syn jej szefowej.
- No może nie z nieba, tylko prędzej z Polski, ale tak, to chyba o mnie panu chodzi. – wycedziła nareszcie.
- To ja was na chwilkę zostawię i polecę po te torby dla ciebie Xavi, a wy sobie porozmawiajcie. Tylko synu, pamiętaj, że masz żonę!
- Przecież wiem, mamo. – i posłał jej niewinny uśmiech – To może przejdźmy na ty, bo chyba nie jestem jeszcze tak stary, żeby młoda dziewczyna mówiła do mnie na pan? – zwrócił się do Liliany.
- W takim razie wołają na mnie Lili albo Lila, jak kto woli.
- Na mnie Xavi. – podali sobie ręce – Więc mówisz, że jesteś z Polski?
- Tak.
- Pewnie jesteś przywiązana do piłki nożnej. W waszym kraju to podobno sport narodowy.
- Zgadza się. Sport narodowy, tylko szkoda, że zawsze przegrywamy. No, ale cóż, taki kraj… - westchnęła.
- Nie przesadzaj, macie kilku dobrych piłkarzy. Na przykład Lewandowski, Piszczek, Błaszczykowski…
- I na tym się ta lista kończy. Ale Polacy i tak ich kochają. Tą naszą drużynę. Chociaż muszę przyznać, że kobiety lubiące ten sport, to w przypadku Polek dosyć rzadki okaz.
- A ty? Jesteś wyjątkiem?
- Niestety tak.
- Czemu niestety? – zapytał ze smutkiem i ciekawością w głosie.
- Bo podchodzę do wszystkich spotkań bardzo emocjonalnie, a nasi piłkarze, jak wiesz, nie szczędzą nam nerwów.
- No, ale skoro lubisz nogę, to pewnie masz jakiś ulubiony zespół – podpytywał.
- Ma się rozumieć, trenerze – posłała mu szeroki uśmiech.
- Czy mam rozumieć, że jesteś fanką mojej drużyny?
- A to takie dziwne?
- No niby nie, tylko nie wiedziałem, że Polki nam kibicują. I jak mi teraz powiesz, że to przez Messiego, to się chyba zabiję.
- Nie, to nie przez niego – zapewniła byłego piłkarza.
- A więc, jaki jest powód?
- Cóż… Od kiedy obejrzałam pierwszy mecz w 2010 roku…. Po prostu zakochałam się w zespole. Wy naprawdę stanowicie coś więcej niż klub. I tak już mi zostało. I chyba nigdy się nie zmieni.
- Hmm. Prawdziwa culé. A wybierasz się na ćwierćfinał?
- Chyba obejrzę go w TV.
- A… Posłuchaj, mogę cię o coś zapytać?
- Nie ma sprawy, wal śmiało – odpowiedziała.
- Może to dziwne, ale czy umiesz robić pierogi? Te takie, jak one…
- Ruskie. – dodała rozbawiona – Tak. Chyba każda Polka potrafi.
- Co powiesz na wymianę handlową?
- W jakim sensie? – panna Fox była zbita z tropu.
- Z pewnością chciałabyś obejrzeć ćwierćfinał ze stadionu, a moi piłkarze muszą na dzień przed meczem zjeść coś pysznego – taki nasz rytuał. Pomyślałem, że może zgodziłabyś się zrobić 400 pierogów w zamian za 3 wejściówki VIP na mecz – wiem, że mieszkasz tu z przyjaciółmi… - rzekł niepewnie.
- Wow… Nie spodziewałam się takiej propozycji… Ale czemu nie?
- To umowa stoi? – spytał uradowany.
- Powiedz tylko kiedy i dokąd mam ci je dostarczyć.
- We wtorek, jakbyś mogła po pracy wpaść na nasz trening. Zostawię ci tutaj karteczkę. Pokażesz ją ochroniarzowi i cię wpuści.
- Ok. W takim razie do zobaczenia.
            I w tym właśnie momencie starsza pani wyszła z zaplecza z jakimiś torbami, które natychmiast wziął od niej syn. Wymienili między sobą parę zdań i piłkarz wyszedł. Reszta dnia minęła aptekarkom  spokojnie i miło.
            Po powrocie do domu Lili powiedziała o wszystkim Fifiemu i Olce, a ci ze zdziwienia wybałuszyli oczy.
- 400!? Jak ty to zrobisz? – zapytał Filip.
- Wy mi w tym pomożecie – odparła z uśmiechem na ustach.









A oto i kolejny rozdział dla Was. Ktoś to w ogóle czyta? :)

Rozdział III czyli poranne rytuały i kawiarnie też potrafią płatać figla

            Nasza bohaterka przez kolejny miesiąc dzielnie pracowała, przykładała się do swoich obowiązków, ale też nie zaniechała wyścigów. Trudno jej się dziwić, skoro legalnie można było wygrać sporą sumkę. Bowiem organizowane przez katalońską policję wyścigi samochodowe cieszyły się sporą popularnością. Każdy z cotygodniowych wyścigów dzieliło się na kilka klas. Nie było to do końca tak, że każdy mógł się zmierzyć z każdym. Za zwycięstwo w najniższej kategorii można było zgarnąć do 300 euro. Zaś weterani sami ustalali sobie stawki. W ten sposób pewnego razu Lila wygrała 1 500 euro startując z jakimś „oblechem”. Tak, to słowo świetnie do niego pasowało. Stwierdził, że jeśli to on wyra, to dziewczyna na tydzień stanie się jego własnością. Ale na szczęście przegrał. Dziwny facet, nieprawdaż?
            Każdego dnia przed pracą farmaceutka szła do małej kawiarni, gdzie brała na wynos latte. W jeden z takich dni, ubrana w miętową sukienkę do pół uda i  tegoż samego koloru sandałki odrobinę zagadała się ze Stellą – dziewczyną od kawy. Gdy zabrała swój kubek z zamysłem udania się do stolika, gdzie miała zamiar znaleźć klucze do apteki, odwracając się wpadła na wyższego on niej, przystojnego bruneta. Okazał się nim być pan da Silva Santos Júnior. Liliana grzecznie go przeprosiła, posłała niewinny uśmiech i udała się do stolika. W momencie, w którym miała już klucze w dłoni, ktoś dotknął jej ramienia.
- Tak? – zapytała odwróciwszy się – A to pan… - rzekła speszona, widząc Neymara – Ja naprawdę nie chciałam. Przepraszam.
- Nie szkodzi. – odparł piłkarz – Ja nie o tym. Chciałem się tylko zapytać, czy my się przypadkiem już gdzieś nie widzieliśmy? – uśmiechnął się uroczo.
- Nie, nie sądzę. Na pewno bym zapamiętała, gdyby coś takiego miało miejsce. – odparła dziewczyna.
- Hmm… A mam dziwne wrażenie, że już panią gdzieś widziałem. No cóż. W takim razie miłego dnia życzę.
- Wzajemnie – i pobiegła do pracy, nie chcąc się spóźnić.
            Po powrocie do domu nadal nie mogła wyjść ze zdumienia, że piłkarz jej ulubionej, ba ukochanej drużyny kupował kawę w tej samej kawiarence i jakby tego było mało… <<Myślał, że się znamy. Dobre sobie. – pomyślała – Wyglądam znajomo. Swoją drogą, ciekawe z kim mnie pomylił. Bo…no przecież bym pamiętała, że go spotkałam. W końcu to jeden z najlepszych piłkarzy na świecie.>>
            I tak oto nasza bohaterka żyła w przekonaniu, że gwiazdor się pomylił. Nie miała pojęcia, że zobaczył ją po jednym z meczy, kiedy wychodziła ze stadionu.

*********** 

<<Kurczę, mógłbym przysiąc, że gdzieś już ją widziałem. – pomyślał gwiazdor FCB – Te piękne niebieskie oczy, te brązowe fale… Na pewno. Tylko gdzie?>> I się zamyślił. Próbował sobie przypomnieć miejsce i czas rzekomego spotkania, lecz nic nie przychodziło mu do głowy.
- Hej, Ney! – nagle głos Gerarda Piqué przerwał jego rozmyślenia – Coś ty taki jakiś nie swój dzisiaj? Stało się coś?
- Hej Gerard. – odpowiedział uprzejmie – Nie, nic. Ja tak tylko. Natknąłem się rano w kawiarni na taką ładną dziewczynę. Wiesz, brązowe, długie fale, niebieskie oczy, zabójczo długie rzęsy…
- I dwa tatuaże? – przerwał mu kumpel.
- Skąd wiesz? – zapytał zdziwiony – Znasz ją?
- Nie, ale chyba wiem, skąd ją kojarzysz. – powiedział, a Ney tylko spojrzał na niego pytająco – Pamiętasz, jakoś przed miesiącem graliśmy mecz… Strzeliłeś dwie bramki…
- No tak, pamiętam. Ale co to ma do rzeczy?
- A no to, że jak wychodziliśmy ze stadionu, to mnie szturchnąłeś i powiedziałeś…
- „Zobacz jaka laska.” No tak, to ona! – krzyknął, nie kryjąc zachwytu wynikającego z rozwiązania zagadki – Czyli nie kłamała. Mogła faktycznie mnie nie zauważyć, bo przecież dokądś się spieszyła. Dobrą mam pamięć.
- Tak, tak. – śmiał się z niego Hiszpan – Słyszałeś, że coś dzwoni, tylko nie wiedziałeś, w którym kościele. Gdyby nie ja, to nadal byś tu siedział ze strapioną miną. Ale teraz zbieraj się, bo nie mam zamiaru znowu przez ciebie biegać karnych kółek – rzekł śmiejąc się i poszli na trening.

***********

- Kupić ci coś, bo idę do księgarni? – zapytała.
- Nie, Lili, dzięki. – odparła przyjaciółce. – A tak w ogóle, to czego ty będziesz szukać w księgarni?
- Przecież ci mówiłam, że wychodzi nowa powieść Mocci – powiedziała z oburzeniem, uzmysławiając sobie, że Olka jej nie słuchała.
- Dobra, dobra. Złość piękności szkodzi. – zaśmiał się Filip.
          <<Cóż, nie mam już czasu. Najwyżej kupię sobie kawę w księgarni. Nie chcę przecież, żeby Hiszpanki wykupiły mi cały nakład. O, co to, to nie! Muszę się pospieszyć.>> - pomyślała Polka. Do owej placówki nie miała daleko, raptem dziesięć minut od mieszkania, ale musiała potem nadrabiać drogę do pracy, więc jeśli nie chciała się spóźnić, to faktycznie nie mogła sobie pozwolić na poranną latte.
            Kiedy wpadła do księgarni, ku jej zaskoczeniu, było prawie pusto. Chociaż nie było to takie całkiem dziwne. W końcu nie tak znowu wielu osobom chce się iść w poniedziałek o ósmej rano, żeby kupić książkę. Tym bardziej w dobie e-booków. Ale nasza bohaterka ich nie cierpiała. Twierdziła, że odzierają powieść z tego co najlepsze, a książka, to w końcu książka. Ale czegóż tu się spodziewać po córce bibliotekarki i wiecznej prymusce?
            Lila od razu podążyła w kierunku nowości. Chwila poszukiwań i… <<Jak to? – pomyślała – Nie ma? Może na innym regale?>> I poszła szukać wyczekanej pozycji. Zajęło jej to trochę, ale w końcu udało się. Miała zdobycz w ręku. Wtem za jej plecami ktoś chrząknął. Dziewczyna odwróciła się i spostrzegłszy brazylijskiego napastnika odparła:
- O, dzień dobry.
- Witam panią. Znów się spotykamy. – rzekł uradowany – Czego szuka pani tak rano w księgarni?
- Tego. – powiedziała, pokazując mu cenną dla niej zdobycz – Nowa pozycja. Dziś wyszła. A pan?
- Ja przyszedłem na przegląd prasy - zaśmiał się.
- O kurczę. Już w pół do dziewiątej. Szefowa mnie zabije. – rzuciła zdenerwowana – Przepraszam najmocniej, ale bardzo się spieszę. Do widzenia! – i pobiegła pędem do kasy.
- Do zobaczenia.
            Brazylijczyk był nieco rozczarowany, że ta rozmowa tak szybko się zakończyła. <<Ale cóż poradzić? – pytał samego siebie – Mówiła coś o szefowej, więc pewnie spieszyła się pracy… Swoją drogą, ciekawe kim jest ta śliczna brunetka?>> I rozmarzony poszedł po kawę.
            Żadne z nich jeszcze tego nie wiedziało, ale to nie było ich ostatnie spotkanie w tym tygodniu. A miało się to stać za kilka dni.













Hejka! Dodaję Wam kolejny rozdział i mam nadzieję, że się komuś spodoba. :) Byłabym wdzięczna za komentarze, bo wiedziałabym, że mam dla kogo pisać.
Do zoba :*

piątek, 28 listopada 2014

Rozdział II czyli jak miłość do drużyny potrafi odmienić całe życie

              Po pierwszym tygodniu nowej pracy Lili czuła się już w Barcelonie bardzo dobrze, niemalże jak w domu. W aptece jej się podobało, więc cieszyła się, kiedy szefowa – starsza pani o nazwisku Hernández po okresie próbnym zaproponowała jej stałą pracę. Mimo sporej różnicy wieku, kobiety dobrze się dogadywały.
            By w jakiś sposób uczcić ten sukces, Lila postanowiła kupić 3 bilety na najbliższy mecz ligowy FCB, który odbywał się na Camp Nou. Nie była to tania sprawa, ale wystarczył jeden wyścig… Filip był zachwycony tym wyjściem. Tylko Olimpia troszkę marudziła.
- Serio? Przyjęli cię na stałe i dlatego mamy iść na mecz? Nie możemy, no nie wiem, iść na jakąś imprezę? – prosiła, choć wiedziała, że nie ma najmniejszych szans na przebicie tej dwójki.
- Olka, proszę, daj spokój! – odpowiedziała Lili – To moje święto. A poza tym wiesz, że to moja miłość i już od jakiegoś czasu chciałam iść na mecz. Przecież jestem już w Barcelonie przeszło miesiąc, a nie byłam jeszcze na Camp Nou…. – rzekła smutno.
- Kochanie, zrób to dla nas – wtrącił się Fifi.
- No dobra. – uległa – Ale w zamian za to idziemy na jakieś wielkie zakupy.
- Nie ma problemu. – powiedziała szczęśliwie pani magister – Mecz jest jutro, ale dopiero wieczorem, więc możemy po śniadaniu iść na miasto.
            W ten sposób cała trójka była szczęśliwa. Nazajutrz przed południem, tak jak obiecała Lili, wybrały się we dwie na zakupy.
- Chodź, wejdźmy tu – poprosiła podekscytowana Olimpia.
- Serio? Od kiedy to stać cię, żeby robić zakupy w DASH? Ten butik nie należy do najtańszych sklepów.
- No to co? Przynajmniej coś pomierzymy. Za to się nie płaci!
- Wariatka!
- Ale i tak mnie kochasz – dodała z szyderczym uśmiechem blondynka.
- Cóż. Tylko ty wytrzymujesz moje humory i miłość do piłki nożnej.
            Liliana przytuliła przyjaciółkę i weszły do sklepu markowanego przez siostry Kardashian. Tak jak Olimpia mówiła, dużo się namierzyły, ale nie oznacza to, że niczego nie kupiły. Brunetka wyszła z nowymi szpilkami, a blondwłosa piękność skusiła się na sukienkę maxi.
            Po wyczerpującym zajęciu, jakim dla wielu kobiet jest shopping – niektórzy uznają to już nawet za sport – dziewczyny udały się na obiad do pobliskiej restauracji. Nie był to może zbyt ekskluzywny lokal, ale serwowane jedzenie było wyśmienite. Obie zamówiły calzone, a potem wypiły po sangrii. Następnie udały się do mieszkania, żeby przygotować się do meczu.
- Co zakładasz? – zapytała Olka.
- Mini i szpilki – odpowiedziała Lila.
- Serio? – otworzyła szeroko oczy jej przyjaciółka.
- A widziałaś mnie tak kiedyś na jakimś meczu? Zakładam koszulkę klubową, dżinsy do kostki i te granatowe trampki. Czyli normalka.
            Po pół godziny przyjaciółki skończyły makijaż i były gotowe do wyjścia. Olimpia postawiła na smoky eyes, dżinsy i czarną bokserkę. Zaś druga z pań, jak już mówiła, ubrała się na sportowo, a jej look dopełniał delikatnie różowy – prawie cielisty – cień do powiek, tusz do rzęs i przezroczysty błyszczyk. No tak, może jeszcze nie wiecie, bo narrator nie raczył o tym wspomnieć, ale Liliana nigdy nie przepadała za zbyt krzykliwym makijażem. Za to jej znakiem rozpoznawczym były długie rzęsy – nawet bez mascary niczego im nie brakowało, a także bardzo, ale to bardzo długie paznokcie. Pewnie pomyślicie sobie, że miała tipsy. Ha! Nic z tego! One były naturalne i nosiła takie od zawsze.
            Po wyjściu z apartamentowca we trójkę pośpieszyli do komunikacji miejskiej, by jak najszybciej dostać się na stadion. Ten piękny i jedyny w swoim rodzaju stadion, na którego widok Lila i Filip mieli minę w znacznym stopniu zbliżoną do tej, jaką ma sześcioletnie dziecko widząc małego, słodkiego szczeniaczka. Oboje byli culés. Dla nich to naprawdę było coś więcej niż klub. Zespół nadawał po części sens ich życiu. Nie ma się co oszukiwać. Gdyby nie byli fanami FC Barcelony, to nie zdecydowaliby się na przeprowadzkę w ten rejon świata. Liliana pewnie wyjechałaby do rodziny w Szwecji, a jej przyjaciółka z chłopakiem do zachodnich sąsiadów naszej kochanej ojczyzny.
            Ale, ale… Zaczął się przecież mecz. Stadion wypełniony po brzegi. Po wyjściu na murawę obu zespołów, rozległy się głośne śpiewy. Morze granatowo-bordowych ludzików dumnie śpiewało hymn Blaugrany. Kibice szaleli. Nic dziwnego, bo gospodarze bez problemu pokonali przeciwnika zwyciężając 5:0. Claudio Bravo okazał się niepokonany, a celnie strzelali Messi, Xavi, Suarez i Neymar Jr. – ten ostatni dwukrotnie. Niestety wszystko co dobre, kiedyś się kończy, a więc i widowisko się skończyło, toteż trzeba było (niechętnie) udać się do domów.
- Idźcie i poczekajcie na mnie na zewnątrz, ok? – poprosiła zakochanych Liliana – Ja spróbuję się dopchać do łazienki.

            Kiedy wydostała się ze stadionu musiało być już późno, bo swoje szatnie opuszczali zawodnicy Dumy Katalonii – w tym Neymar Jr., który nie omieszkał się jej przyjrzeć. Jednak zamyślona dziewczyna nawet nie zwróciła na niego uwagi, tylko od razu pobiegła do czekających na nią przyjaciół.




***
Przepraszam, że taki krótki i denny, ale obiecuję, że kolejny będzie lepszy. :) Postanowiłam, że jeśli pod tym wpisem nie pojawi się choć kilka komentarzy, to raczej zawieszam opowiadanie. :( Pokażcie proszę, że tu jesteście. Nie trzeba mieć przecież konta, żeby komentować.
Trzymajcie się i do następnego :*

Rozdział I czyli jak szybko potrafi cię dopaść przeszłość

           Po dotarciu na miejsce Liliana natychmiast udała się do warsztatu samochodowego na obrzeżach miasta. Pamiętała to miejsce niemalże doskonale. Podczas swojego ostatniego pobytu w tym kraju spędzała tu mnóstwo czasu, a właściciel był jej bliską osobą.
- Hej Vincent! – zawołała zobaczywszy umorusanego w smarze mechanika.
- Lili? Czy to możliwe? – zapytał wyraźnie zdziwiony widokiem – Co ty tutaj robisz dziewczyno? Minęło…
- Ponad dwa lata od mojego wyjazdu… - westchnęła. – Jest boss? – zapytałam z uśmiechem.
- Pewnie, poczekaj chwilę, już po niego lecę. Szefie!!!!!!! – zawołał biegnąc w głąb zakładu.
- Vin! Przestań mnie tak ciągnąć! Do cholery, co ja do ciebie mówię! A jeśli kłamiesz, to pożegnaj się z pre… - urwał nagle w pół słowa, gdy ją zobaczył. W tej  czerwonej sukience do pół uda i trampkach, z rozwianymi włosami, wyglądała…ah…na to nigdy nie potrafił znaleźć odpowiedniego słowa – Lili!
- Tak to ja, we własnej osobie. – rzekła z uśmiechem – Ale jesteś zdziwiony! A ja głupia myślałam, że się ucieszysz…
- Pewnie, że się cieszę! Tylko nie wiem co tu robisz. Nie mówiłaś, że przyjeżdżasz na wakacje.
- Bo nie w takim celu tu przyjechałam. Ale może na początek mnie uściskasz, co? Dom? – i rozłożyła ręce w zachęcającym geście – Znowu przypakowałeś? Jeszcze nie wyrosłeś z tych głupich zakładów?
- Och, Słońce, przecież wiesz, że ja jestem wiecznym dzieckiem… Ale chyba nie przyszłaś tu bez powodu? – zapytał.
- Nie. Potrzebuję twojej pomocy. Chodź, przejdźmy się gdzieś.
            Poszli deptakiem w stronę plaży. Słońce już powoli zachodziło, ale na dworze i tak było gorąco. Nagle Lili zatrzymała się przy barierce i stwierdziła, że nie ma sensu dalej owijać w bawełnę, opowiadać o tym, co działo się u niej przez te dwa lata.
- Dominic… - westchnęła – Jak już wspomniałam, to nie wakacje mnie tu sprowadzają. Przyjechałam na stałe…chyba…chociaż na jakiś czas…przynajmniej na rok…
- I? – ponaglał ją przyjaciel.
- I… Chciałam zapytać… Czy nie przenocowałbyś mnie kilka dni, dopóki czegoś sobie nie znajdę? – spytała nieśmiało.
- Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć – odparł i ją przytulił.
- Jutro zacznę szukać pracy i mieszkania. Postaram się to załatwić jak najszybciej. Nie chcę ci siedzieć na głowie.
- Spokojnie. Nie ma problemu. A dopóki nie znajdziesz pracy…mogę ci jakoś pomóc z kasą.
- Dobrze wiesz, że od nikogo nie pożyczam.
- Ale ja nie mówiłem nic o pożyczce – sprostował, figlarnie się przy tym uśmiechając.
- Ach, ty znowu o tym…
- Przecież byłaś świetna! Szybka forsa, mały wysiłek. Zastanów się przynajmniej, ok?
- Ok – przytaknęła.
            Kiedy Dom zakwaterował ją już w swoim mieszkanku, dziewczyna położyła się, ale nie mogła zasnąć. << A gdybym tak wróciła do tego interesu? Przynajmniej na chwilę? – pomyślała – Nie, przecież dobrze wiem, że to uzależnia jak narkotyk. Co nie zmienia faktu, że przydałyby się jakieś pieniądze. Przecież muszę się tu jakoś urządzić, a nic nie jest za darmo… Dobra, - zdecydowała – jutro z nim pogadam. Przecież wyścigi to nic złego…>> - i zasnęła. Śnił jej się ryk silników, wyścigi, na jakich ostatnio była i ta słodka chęć zwycięstwa odnalazła ją na nowo, po dwóch latach przerwy. 

***********

            Kiedy rano wstała, Dominica już nie było. Zostawił jej karteczkę na ekspresie do kawy.

„Hej Lili! Mam nadzieję, że dobrze ci się spało. Ja już musiałem lecieć do warsztatu, ale na stole masz gazetę z nieruchomościami do wynajęcia, a ja jeszcze podzwonię później do znajomych. Wpadnij do „schronu” jak będziesz miała czas.”

<<Schron… Tak nazywaliśmy warsztat, kiedy jeszcze się ścigałam…>> - pomyślała i zrobiła sobie kawę, bo musicie wiedzieć, że nasza bohaterka nie wyobrażała sobie bez niej poranka. Odświeżyła się, ubrała w „podarte” dżinsy i zwykłą szarą koszulkę, po czym wyruszyła do centrum szukać lokum i pracy.
            W kilku aptekach zostawiła swoje CV, przejrzała oferty mieszkań i postanowiła, że poszukiwaniem miejscówki zajmie się dopiero, jak znajdzie pracę – żeby mogła znaleźć coś w pobliżu.
            Około drugiej zamówiła pizzę na wynos, złapała taksówkę i pojechała do warsztatu. Na jej widok – a może na widok ogromnej pizzy – chłopcy się niezmiernie ucieszyli.
- Patrzcie co dla was mam! – krzyknęła z daleka – Tak ciężko pracujecie, więc pomyślałam, że należy się wam jakaś przerwa, prawda szefie? – rzuciła w kierunku zbliżającego się Dominica.
- Dobra chłopcy, pół godziny przerwy! – krzyknął do uradowanych pracowników – Co cię sprowadza do schronu? Czyżbyś zmieniła zdanie w sprawie wyścigów?
- Tak. – odpowiedziała – Pomyślałam, że przecież to jest legalne, a kasa się przyda. Tylko nie wiem czy dam radę, bo dawno nie jeździłam... – westchnęła.
- Chodź. Przejedziemy się. Mam jeszcze twoje Mitsubishi. – rzekł zachęcająco – Sprawdzimy czy jeszcze masz to coś.
            Lilianie nie pozostawało nic innego jak tylko przystać na propozycję Doma. Przecież to on znał się na wyścigach najlepiej. To  o n  ją do tego niegdyś wciągnął, szukał konkurentów, motywował, zawsze dopingował na trasie. A dla niej to było całe życie. Mogła się w ten sposób wyszumieć, ale jednocześnie wyciszyć. Szybkość była jej częścią. Chłopak śmiał się nawet, że obojgu zamiast krwi w żyłach płynie paliwo. „Królowa Lil”, „Demonica z Polski” – tak ją dawniej nazywali. Ale chyba dopiero, kiedy zobaczyła swoje auto, była pewna powrotu. <<Stare dzieje. – pomyślała – Stanę do kilku wyścigów, wygram trochę kasy i będzie ok.>>
            I tak też było. Dziewczyna przez miesiąc się ścigała, czyli były to 4 razy po 2 wyścigi. Ludzie chcieli z nią startować, niektórzy cieszyli się z powrotu „Królowej”. Wygrała 8 tysięcy euro. W tym czasie znalazła też dobrą pracę i mieszkanie nieopodal. Ściągnęła więc do Barcelony Olimpię i Filipa.
 - Naprawdę cieszę się, że tu jesteście. – powiedziała odbierając ich z lotniska – Było mi trochę smutno. Tęskniłam za wami.
- My za tobą też, kochana. – przyrzekła przytulająca ją Olimpia.
- No to chodźcie, zobaczycie, gdzie mieszkamy.

            Mieszkanie nie było może ogromne, lecz też nie małe – dwie sypialnie, salon połączony z kuchnią i jadalnią, łazienka, winter-garten i mały balkon. Miało świetną lokalizację. Znajdowało się nieopodal przystanku komunikacji miejskiej, a także pracy Lili. Ale chyba najważniejszym dla naszej głównej bohaterki faktem było, że w niecałe 20 minut można było się stąd dostać na Camp Nou. Ach, no tak, jeszcze przecież nie wiecie, że panna Fox to zagorzała culé, a FC Barcelona to jej jedyna prawdziwa miłość…









Hej wszystkim! Dodaję pierwszy rozdział, chociaż nie wiem, czy jest ktoś, kto to czyta, bo brak jakichkolwiek komentarzy... :( Ale może teraz coś napiszecie? Jeśli czytasz, to komentuj. :D Dla mnie każdy komentarz = motywacja do kontynuowania opowiadania.
Trzymajcie się :*

wtorek, 25 listopada 2014

Prolog

- Jesteś tego pewna? – zapytał ze smutkiem – Może jeszcze to przemyślisz? Poszukasz czegoś tutaj?
- Nie, to nie ma sensu. – odparła - Przecież dobrze wiesz, że to jest moje miejsce na ziemi i że kocham to miasto, ale muszę stąd wyjechać, żeby coś zarobić i ustawić się.
Fabian bardzo posmutniał. Z jednej strony nie chciał, żeby jego przyjaciółka wyjeżdżała, ale z drugiej wiedział, że nie będzie tu na razie szczęśliwa.
- Dobra Lili, ale powiedz mi, tylko bądź ze mną szczera, czy to przez Roberta?
- Nie no, daj spokój. Nie jest aż tak świetny, żebym przez niego uciekała do innego kraju. – powiedziała żartobliwie – Przecież wiesz, że myślałam o tym już po powrocie z wymiany studenckiej. Co mi zaszkodzi spróbować? Wolałbyś, żebym pojechała do Leny i Adama? Żebym zamieszkała w Göteborgu?
- Nie. Chyba masz rację. Przecież nie wyjeżdżasz na stałe….
- Dokładnie. A kto wie? Może wrócę szybciej niż ci się wydaję?
- Jak to?! – zapytał zdziwiony.
- Jeśli nie znajdę mieszkania, pracy, to co będę tam niby robić? Wtedy wrócę… albo wyjadę do Szwecji. – dodała po chwili zawahania. – Dobra Mały, ja lecę, bo nie chcę się spóźnić na samolot – uściskała go i ucałowała w policzek.
- Czekaj, a co z Olimpią i Filipem? Przecież oni też mieli lecieć z tobą do Barcelony?
- Jak się już urządzę, to ich tam ściągnę! Pa! – rzuciła na odchodne przekraczając próg lotniska w Dreźnie.

***********

            I tak o to nasza bohaterka, niejaka Liliana, postanowiła diametralnie zmienić swoje życie. Po pięciu latach studiów i półrocznym stażu, na początku tego roku uzyskała ten swój upragniony dyplom magistra farmacji. Tylko co z tego? Kiedyś myślała, że po zakończeniu nauki powróci do rodzinnego Świeradowa, znajdzie tam pracę i będzie wiodła spokojne życie. Może nawet przy odrobinie szczęścia spotka mężczyznę swojego życia, zakocha się, weźmie ślub… Ale to wszystko zaczęło się zmieniać po maturze. Najpierw pojechała z przyjaciółmi na wyczekaną podróż do Barcelony – miasta ich marzeń, następnie rozpoczęła studia farmaceutyczne i właśnie to ostatnie raz na zawsze odmieniło jej życie. W trakcie studiów spotykała się z pewnym chłopakiem, którego można określić jednym słowem – „diota”. Tak, tak, „diota”, a nie „idiota”. Przyjaciółka Lili zwykła go tak nazywać, bo uważała, że „idiota” jest zbyt popularne. Na początku było im dobrze. On – wysoki, ciemnooki brunet pracujący w warsztacie kumpla, po godzinach piłkarz. Ona – średniego wzrostu brunetka o niebieskich oczach, inteligentna studentka farmacji, po godzinach…hmmm… no cóż – również studentka, ale z marzeniami. Ten związek trwał prawie dwa lata. Często się kłócili, ale zawsze godzili.  Diota zaszczepił w niej miłość do codziennego sportu, bo, nie oszukujmy się, nigdy nie przepadała za nadmiernym ruchem. Jednak wymiana studencka rozdzieliła ich na dobre. Wtedy to Lili i Filip – chłopak jej najlepszej przyjaciółki – dostali okazję wyjazdu na cały rok akademicki do Katalonii. Mimo sprzeciwów swojego chłopaka dziewczyna nie wahała się ani sekundy. Wiedziała, że to dla niej wielka szansa… i  zerwała kontakt z Diotą raz na zawsze.
            W Barcelonie się zakochała. Było to piękne miasto. Dziewczyna pilnie studiowała, chodziła na kurs katalońskiego, ale miała też czas na zabawę. Po powrocie do Polski zaczęła się coraz częściej zastanawiać nad wyprowadzką, wyjazdem do pracy za granicę. A co z tymi starymi marzeniami? O domu, mężu? A no Lili i jej kuzynka Estera uznały, że faceci są do niczego, a dwa nieudane związki pani magister to tylko potwierdzały…
            Panna Fox (bo tak ma na nazwisko bohaterka tejże opowieści) umówiła się z Olimpią i Filipem, że najpierw sama wyjedzie do Katalonii, poszuka pracy, jakiegoś mieszkanka i wtedy ich ściągnie, bo w razie czego sama mogła przekimać kilka dni u dawnego kumpla, którego poznała podczas wymiany…












Proszę o zostawienie po sobie komentarzy :-D Na pewno mnie to zmotywuje do dalszego pisania. 

Początek

Hej wszystkim!
Jestem Lilka i postanowiłam utworzyć tego bloga, żeby móc się z Wami podzielić moim opowiadaniem. Cud świata to to raczej nie będzie, ponieważ dopiero zaczynam, ale mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, komu się moja praca spodoba. :-)
Tytuł opowiadania to: "Nigdy nie przestawaj się uśmiechać". Jednym z głównych postaci będzie Neymar - tak od 4 lat mam słabość do FC Barcelony... :-D
To co? Zaczynamy!!! Wkrótce pojawi się prolog i bardzo proszę o komentarze, które z pewnością będą mnie motywowały do dalszego pisania.
Trzymajcie się :-*